Czego biegacz nie zdejmuje nawet, kiedy śpi?
Ultramaratończyk o tym, co pomaga przebiec 88 km
Najszybszy amator wśród polskich biegaczy - tak rozpoczyna się opis w zakładce “Kim jestem” na blogu Bartka Olszewskiego. I choć stwierdzeniu towarzyszy skromny znak zapytania, to wystarczy rzut oka na osiągnięcia, aby przekonać się że mamy do czynienia z osobą co najmniej uprawnioną do takiego miana. Jak przystało na amatora, pracuje na etacie. I choć treningi robi w czasie wolnym, a za jego plecami nie stoi sztab masażystów i trenerów, na życiówki może mierzyć się z zawodowcami.
Zwycięzca globalnego ultramaratonu Wings For Life potwierdza to, co podejrzewaliście już od dawna: biegacze-amatorzy dokonali przełomu w nauce i opanowali sztukę bilokacji. Oczywiście, można też kłócić się, że to bardziej umiejętność bezwzględnego trzymania się ustalonego planu dnia. W rozmowie z INN:Poland Bartek Olszewski precyzuje, czy jest biegacz-amator to bardziej szalony naukowiec, czy raczej genialny logistyk oraz zdradza, jakie gadżety pomagają w osiągnięciu tej (tych?) sprawności.
Jest Pan już drugim biegaczem-informatykiem, z którym rozmowę zaczynam od Wings for Life. Mieliście dość etykietki nerdów we flanelach i wzięliście się za bieganie?
Nie, raczej nie myślałem o przełamywaniu nerdowych schematów [śmiech]. Sport uprawiałem od dziecka - grałem w koszykówkę. Na bieganie przerzuciłem się właściwie automatycznie. Do koszykówki potrzeba składu, a mój zaczął się sypać, kiedy zaczęliśmy pracować.
W pierwszym biegu wystartowałem przypadkowo. To był Run Warsaw w 2005 r. Ale tak naprawdę zacząłem regularnie trenować w 2008 r. Wtedy też wziąłem udział w moim pierwszym maratonie i wkręciłem się w to na całego.
I niecałe 10 lat później biegnie Pan 88 km w ultramaratonie Wings for Life.
Do takiego biegu nie można przygotować się w rok. To jest wynik tych 9 lat pracy treningowej: stopniowego zwiększania liczby i długości treningów. W pewnym momencie zauważyłem, że lepiej wychodzą mi dłuższe treningi. Może to kwestia genetyki czy predyspozycji organizmu, ale wychodzi na to, że najlepiej radzę sobie właśnie w długich biegach. W 2015 postanowiłem więc spróbować startu w Wings for Life i byłem bardzo zaskoczony, gdy się udało. Postanowiłem, że będę szedł tą drogą. Oczywiście ta decyzja wiąże się z ogromem pracy i wieloma poświęceniami.
Poświęceniami tym większymi, że należy do tzw. zawodowych amatorów.
Moje ulubione określenie to “profesjonalny amator” [śmiech].
Czym właściwie różni się pan od “profesjonalnego profesjonalisty”? Bo chyba nie poziomem treningów.
Rożnicę najlepiej widać w ilości czasu przeznaczanego na odpoczynek. Rzeczywiście, jestem w stanie trenować tak samo długo i przebiec tyle samo kilometrów, co profesjonalista, ale bardzo brakuje mi czasu na regenerację.
Mówi się, że forma rośnie podczas odpoczynku i to jest prawda. Po treningu powinno się szybko coś zjeść, położyć do łóżka i zdrzemnąć. A ja idę do pracy Nie mam tyle czasu na masaże, czy fizjoterapię, z której korzystają profesjonaliści. Właśnie te czynniki sprawiają, że na “krótszych” dystansach, i mam tu na myśli również maratony, amatorów i profesjonalistów dzieli przepaść. Na dłuższych natomiast ta różnica się zaciera. W biegach ultra pół-amatorzy są w stanie rywalizować nawet z profesjonalistami, co przynajmniej dla mnie, jest zachętą do tego typu startów.
Poza uporem i ciężką pracą, profesjonalny amator musi chyba umieć rozciągać dobę. Gdzie wy upychacie te treningi?
Fakt, logistyka jest tu najważniejsza [śmiech]. Upycham, gdzie mogę. Trenuję i pracuję, ale też mam życie prywatne. Staram się wstawać wcześnie i trenować przed pracą. Biegam też od razu po pracy, a czasem nawet w trakcie - podczas przerwy zdarza mi się wyjść i przebiec dany odcinek tak, żeby zaliczyć trening. Strój i buty do biegania mam właściwie zawsze przy sobie.
Czyli na przykład między spotkaniami potrafi pan się przebrać, obiec biurowiec trzy razy, wskoczyć z powrotem w garniak i lecieć na kolejne spotkanie?
[Śmiech] Tak, zdarzało się, że kiedy miałem spotkania w różnych miejscach, a pomiędzy nimi - półtorej godziny przerwy, to tak, wykorzystywałem ten czas na trening.
Ile trwa pana codzienny trening?
W okresie przygotowawczym dziennie biegam około 25 kilometrów. To są z reguły dwa treningi dziennie. Bywa, że dokładam jeszcze jakiś trening uzupełniający. Czyli codziennie muszę przeznaczyć na to łącznie dwie, trzy godziny. Staram się układać wszystko tak, aby kończyć w miarę wcześnie, około 18 - 19, tak żeby wieczór mieć dla siebie i móc poświęcić go na inne pasje, hobby.
Wieczór dla siebie? Nie wierzę, że to możliwe.
Możliwe, możliwe. Mój przykładowy dzień wygląda tak: wstaję o 5 rano. 5:30 jestem już po kawie i w drodze do pracy. Trenuję tam, na miejscu, więc o siódmej z minutami, po godzinie biegania, siedzę już za biurkiem. Pracę kończę o 15:30. Robię drugi trening, nawet dwugodzinny. Jest 17:45. Do domu dojeżdżam trochę po 18, z wybieganymi blisko trzydziestoma kilometrami. A więc - da się.
Fakt, cały dzień trzeba mieć dokładnie zaplanowany. Poświęceń jest sporo, jasne, ale najważniejsze są samozaparcie i determinacja - bez tego nie da się biegać.
Planowanie dnia to jedno, ale musi pan też samodzielnie planować treningi. Jako specjalista od IT podejrzewam, że tu korzysta pan ze wsparcia najnowszych zdobyczy techniki.
Tak, trzeba przyznać, że technologia bardzo w treningu pomaga. W moim przypadku najważniejsza jest analiza określonych parametrów, które mierzę m.in. za pomocą specjalnej opaski Mi Band 2. Jako że jest ona sparowana z telefonem Redmi 4X, wszystkie wyniki mam automatycznie w jego pamięci. Ułatwia to monitorowanie aktywności, a nawet proces regeneracji. Przykładowo opaska rejestruje „głębokość” snu.
Na przestrzeni ostatnich lat technologia poszła niesamowicie do przodu. Opaski są dzisiaj bardzo zaawansowane i przydatne zwłaszcza dla początkujących biegaczy, którzy dzięki nim widzą, jak wygląda ich codzienna aktywność czy jakość snu. Na tej podstawie można efektywniej planować treningi.
Jakość snu? Jak to zmierzyć?
Jak już mówiliśmy, dla biegacza regeneracja jest kwestią kluczową, a amatorom, z racji nagromadzenia obowiązków, najbardziej brakuje snu. Zawodowi biegacze śpią - nie przesadzam - po 12 godzin na dobę. Ja jestem zadowolony jeśli prześpię siedem.
Opaska Mi Band 2 sprawdza więc nie tylko długość snu, ale również, czy był to sen głęboki czy płytki. Widzimy też, ile łącznie w danym tygodniu spaliśmy. Nie musimy tego już nigdzie zapisywać. Automatycznie widzimy, ile powinniśmy “dospać”, albo że śpimy za dużo, chociaż z mojego doświadczenia wynika, że taka opcja właściwie nie istnieje [śmiech].
To wszystko składa się na proces regeneracji. Ilość snu jest o tyle ważna, bo to właśnie wtedy wydzielany jest hormon wzrostu, który odpowiada za choćby odbudowę i wzmacnianie mięśni. Osobiście od razu po przebudzeniu monitoruję puls spoczynkowy, który potrafi podpowiedzieć, czy przypadkiem organizm nie jest przemęczony. Chociaż jak zawsze w treningu, musimy pamiętać, żeby kierować się również własnym samopoczuciem.
Jakie jeszcze informacje pozwala gromadzić taka opaska? Wiadomo, że w czasie treningu pozwala na bieżąco kontrolować parametry. Co poza tym?
Bardzo ważny jest puls, który możemy kontrolować nie tylko w trakcie treningu, ale też przez cały dzień. Dzięki temu dostajemy informację, czy przypadkiem nie trenowaliśmy za ostro. Sprawdzamy więc puls rano, kiedy wstaniemy. Jeśli jest podwyższony, odstaje od normy, to widać, że organizm może być przemęczony. Warto wtedy zrobić lżejszy trening. Jeśli jest w normie - możemy zrobić trening mocniejszy.
Czyli taką opaskę biegacz nosi cały dzień, nie tylko podczas treningów?
Zdecydowanie, Mi Band 2 jest od tego, żeby nosić ją 24 godziny na dobę. To urządzenie ma monitorować całość naszej dziennej aktywności, a nie tylko trening. Opaska zlicza również kroki. Nawet jeśli nie biegamy, możemy sobie ustawić cel, przykładowo: 10 tys. kroków na dzień. To już spora aktywność i jeśli danego dnia uda nam się ją wykonać - jest sukces.
Potwierdzam, że takie procentowe wyliczenia bardzo motywują. Nie raz zdarzało mi się wysiadać przystanek wcześniej, żeby podejść te 400 metrów i wyrobić 100 proc. dziennej aktywności. Zakończenie dnia na 98 procentach nie jest specjalnie motywujące [śmiech].
Właśnie - motywacja. Tego parametru opaska niestety nie zmierzy, a szkoda bo dla biegacza to chyba kluczowa zmienna.
Tak, motywacja jest bardzo ważna i każdy biegacz musi znaleźć na nią swój sposób. Bez wyznaczonego celu trudno się zmobilizować, wyjść kiedy zimno i pada, jest brzydka pogoda.
U pana jest już pewien problem - są jeszcze większe cele niż te 88 km?
Oczywiście, cała masa! Mój główny cel i motywacja to medal Mistrzostw Świata na 100 km. Ale są też inne biegi na dystansie ultra, są biegi górskie, coś się znajdzie [śmiech]. Dla mnie cel stanowią zawody - rywalizacja, walka z najlepszymi. Motywuje mnie więc myślenie na zasadzie: “Jeśli nie wyjdę i nie zrobię tego treningu, albo nie pobiegnę na tyle mocno, żeby forma rosła, to pojadę na zawody i ich nie wygram”. A po to przecież trenuję.
Zresztą moimi doświadczeniami i przeżyciami z zawodów chętnie też dzielę się przez Redmi 4X na swoich profilach społecznościowych i blogu warszawskibiegacz.pl. Nie ukrywam, że taki kontakt z innymi pasjonatami biegania daje dobrego kopa do kolejnych treningów i pozwala skupić się na nowych celach.
Ale motywacje bywają różne. Znam osoby, dla których motywacją samą w sobie jest osiągnięcie wskaźnika dziennego - muszą widzieć, że się poruszały. Dla innych celem jest zrzucenie wagi - monitorowanie spalonych kalorii to też super sprawa. Inni po prostu lubią biegać, spędzać ze sobą czas, czy słuchać muzyki. Każdy powód jest dobry.
Z doświadczenia wiem, że świetnym motywatorem jest bieganie z kimś. Bo jak się już umówimy na sztywno i wiemy, że ta osoba będzie na nas czekać, trudniej jest się wymigać. Wtedy raczej nie odpuścimy. Podobnie działają treningi grupowe.
No i tu zaprotestuję, bo na pana blogu wyczytałam, że takich skrupułów, żeby kogoś “wystawić” to pan akurat nie ma.
Nie, nie, to tylko ze dwa razy tak było [śmiech]. To historia z czasów, kiedy trenowałem z bratem. Wszyscy się z tego śmieją, to fakt. Chciałem jednak sprecyzować: prawda była taka, że trenowaliśmy skoro świt już wcześniej wiele razy. Ale któregoś dnia obudziłem się o tej piątej i już autentycznie nie miałem siły. Dzwonię więc do Pawła i mówię, że sorry, ale ja wysiadam i idę dalej spać. A on: “Codziennie czekałem, aż to powiesz” [śmiech].