Marzyciele z Placu Zbawiciela
Myślisz, że w modnych knajpach na Placu Zbawiciela siedzenie z Makiem jest lansem? Pudło! Tu się pracuje.
Plac Zbawiciela stał się w świadomości zwykłych ludzi mekką hipsterów. Chłopców, którzy swój obfity zarost pielęgnują podczas wizyt u barbera. Dziewczyn w okularach, których nie powstydziłby się Dustin Hoffman, w filmie Tootsie. Wytatuowanego towarzystwa w zbyt ciasnych i przykrótkich kolorowych spodniach. Ludzi, którzy na swych macach, iPhone’ach, iPadach przeglądają zdjęcia na Instagramie i popijając spienione latte snują plany podboju wszechświata.
Plac nazywany czasem Zbawixem postrzegany jest jako miejsce wyjątkowo lansiarskie. Ponoć tu bywa ta słynna Warszafka.
Taki jest stereotyp i nawet jedna z agencji kreatywnych szukając dyrektora artystycznego wyśmiała ten styl życia. Wyraźnie zaznaczyli, że szukają kogoś z sukcesami w portfolio, a nie brodatego lekkoducha bez rezultatów. Jak jest naprawdę? Przekonajcie się na własne oczy.
Plac Zbawiciela to stan umysłu. Jest wtorek, południe, kawiarnie i restauracje pełne są ludzie z laptopami. Czas wydaje się płynąć tu trochę wolniej niż choćby pod Rotundą. Plac Zbawiciela od najściślejszego Centrum dzieli jedna stacja metra.
Oto sylwetki sześciorga osób, które dziś spotkałem właśnie na Placu Zbawiciela. Muszę przyznać, że na początku trochę się obawiałem, czy będą chcieli ze mną rozmawiać, czy będą mieli czas, czy po prostu mnie nie wyśmieją. Ale z odmową spotkałem się tylko raz – zapracowany facet w krawacie był bardzo spięty. Poznałem za to sześć fantastycznych osób, które pracują w swoim rytmie popijając ulubioną kawę.
Miejsce: Charlotte
Pije: Cappuccino
Komputer: Dell
Jego stolik w Charlotte jest zastawiony. Stoją kubek po kawie, czekolada, miód, pusty talerz. Pomiędzy tym wszystkim leży laptop marki Dell. Jeszcze nie wiem, że to będzie jedyny mój rozmówca, który korzysta z peceta. Za ekranem siedzi dobrze ubrany facet.Kiedy zaczynamy rozmawiać uśmiecha się szeroko.
Maxime przyjechał do Warszawy z Paryża. Mieszka tu już pięć lat i sprzedaje przez internet podrasowane gameboye. Jest maniakiem odlskulowego designu i kilka dni temu otworzył swój drugi biznes w Polsce – sprzedaje przez internet meble z lat 60-tych i 70-tych. W naszej rozmowie co chwila przejawia się słowo vintage – starodawny, ale modny. Dlaczego pracuje w kawiarni na Placu Zbawiciela?
- Bardzo lubię to miejsce, mam swoje biuro, ale od czasu do czasu lubię tu przyjść i popracować w oderwaniu. Dziś obsługiwałem jedno zamówienie, sprawdzałem Google Anyltics, pisałem maile - mówi Francuz. – A dlaczego Plac Zbawiciela? To miejsce to taki – mały Paryż. Zresztą możesz tu spotkać mnóstwo Francuzów. Dobrze się tu czujemy.
Miejsce: Charlotte
Pije: Latte
Komputer: Mac
Przy stoliku siedzi młody uśmiechnięty chłopak w czapce z daszkiem. Też jest świetnie ubrany, choć w zupełnie innym stylu niż Maxime. Z Francuzem łączy go za obaj uważają, że Plac Zbawiciela przypomina Paryż. Mój rozmówca – Eustachy – jest obywatelem Europy. Na co dzień mieszka w Berlinie. W jego żyłach płynie krew polska i ukraińska. Zajmuje się on-line marketingiem i właśnie grzebie w systemie zarządzania reklamami.
- Jestem tu dwa miesiące na kontrakcie, w piątek wracam do siebie. W Berlinie będę tydzień i znowu wyjeżdżam – mówi mój rozmówca. – A dlaczego siedzę akurat tutaj? Normalnie pracuję nieopodal, w biurze coworkingowym na Noakowskiego, ale czasem lubię przyjść tutaj. Jest tu bardzo dobra atmosfera.
Eustachy niezbyt dobrze czuje się w Warszawie. W jego opinii jest trochę smutna, zbyt napięta. Woli atmosferę Berlina. Będąc tam najczęściej pracuje w biurze coworkingowym na Kreuzbergu. Ale Plac Zbawiciela jest trochę inny niż reszta Warszawy.
Miejsce: Karma
Pije: Latte
Komputer: Mac
Przechodzę na drugą stronę placu – do Karmy. W ciemnej, przytulnej kawiarni przy komputerach pracuje przynajmniej 10 osób. Zaczynam rozmowę z blondynką. Siedzi ze swoim komputerem pośród rozrzuconych papierów. Ma na imię Justyna.
- Przed chwilą pisałam wniosek dla fundacji, w której pracuję. A teraz przygotowuję się do spotkania – Justyna jest lekko spięta. Nie wiem, czy powodem jest rozmowa, czy zbliżające się spotkanie. Kiedy kończymy rozmawiać, zbiera swoje dokumenty, zamyka laptopa i pędzi na spotkanie.
Na odchodne rzuca: - Przychodzę tu dlatego, że mogę spotkać ludzi, którzy mają podobny jak ja światopogląd.
Miejsce: Karma
Pije: Duża americana, osobno mleko sojowe i miód
Komputer: Mac
Kawałek dalej siedzi Marta. Choć „siedzi” to nie najlepsze słowo. Opiera się o miękkie poduszki i w półleżącej pozycji zajmuje miejsce przy oknie. Słucha muzyki i ogląda sweterki w sklepie internetowym. To nagroda za przygotowanie prezentacji. Marta jest strategiem marketingowym. Działa na własny rachunek.
- Przez całe lata pracowałam w korpo. Teraz, kiedy się od tego uwolniłam mogę pracować właśnie tutaj. Uwielbiam to miejsce i jestem tu 3-4 razy w tygodniu – Marta jest wyraźnie podekscytowana. – Pomimo że Karma nie jest jakaś supernowoczesna, widać choćby po tapetach, że przydałby się remont. Ale czuję się tu znakomicie. I parzą znakomitą kawę. A ja jestem kawową fetyszystką. Tu podają mi dużą americanę, do której muszę sama dolewać mleko sojowe i miód.
Miejsce: Pini
Pije: Espresso
Komputer: Mac
- Ale ja mówię po polsku…
Nasza znajomość zaczyna się od mojego faux-pas. Mojego rozmówcę zagadnąłem po angielsku, ale jego polszczyzna wprawiła mnie w zakłopotanie. Wystylizowane oprawki, koszula, niezły sweter – Anh Tu wygląda jakby był wycięty z amerykańskiego filmu o college’u. Ma wietnamskie korzenie, ale od urodzenia mieszka w Polsce. Zajmuje się m.in. organizacją koncertów i innych eventów. Właśnie zarezerwował salę we Wrocławiu.
- Dlaczego tu pracuję? Dobry dojazd, blisko metra, a mieszkam na Służewie – mój rozmówca jest pragmatyczny. – Dobrze mi się tu pracuje. Jestem tu już 3 godziny, a na pewno jeszcze sporo posiedzę. Mam mnóstwo pracy – dodaje i wraca do swoich zajęć.
Miejsce: Pini
Pije: Mocca (koniecznie słodka)
Komputer: Mac
Skończyła właśnie rozmawiać przez telefon i podchodzi do swojego Maca. Pracuje z Anh Tu przy jednym stoliku, ale nad swoim projektem. Uśmiechnięta dziewczyna to Zuzanna. Prowadzi świetlicę kulturalną na Kabatach. Mogłaby pracować tam, albo w domu, ale…
- W domu byłoby mi trudno się zmotywować. Tutaj jest łatwiej, kiedy widzę, że inni też pracują – przyznaje Zuzanna. – Czy dziś robię coś konkretnego? Szukam weny. Potrzebuję inspiracji.
Przyjechała razem z Anh Tu i zamierza też jeszcze długo zostać.
– To takie dobre miejsce. Pełne energii, mogę dzięki temu czerpać motywację. Czy wena dziś przyszła? Tak! – Zuzanna promienieje.
Kogo spotkałem? Hipsterów? Marzycieli? Twardo stąpających po ziemi biznesmenów? Chyba przede wszystkim fajnych, otwartych, pozbawionych kompleksów ludzi.
Wychodzę z Pini. Muszę spisać nasze rozmowy, zgrać zdjęcia, opisać moje wrażenia. Patrzę na zegarek, zrobiło się już wczesne popołudnie. Nie ma sensu wracać do redakcji. Szukam przytulnej kawiarni, zamawiam sojowe latte na podwójnym espresso. Zaczynam zrzucać zdjęcia, uruchamiam edytor tekstu.
Plac Zbawiciela stał się w świadomości zwykłych ludzi mekką hipsterów. Chłopców, którzy swój obfity zarost pielęgnują podczas wizyt u barbera. Dziewczyn w okularach, których nie powstydziłby się Dustin Hoffman...
Autor: Tomasz Staśkiewicz