“Kobieto, wyjdź z cienia”
Wywiad z Natalią Hatalską
Natalia Hatalska, czołowa polska ekspertka technologiczna, wielokrotnie musiała tłumaczyć się z tego, że nie jest mężczyzną. No bo jak to? Kobieta i technologie? I tak mądrze prawi? – Na szczęście to się zmienia – zapewnia w rozmowie z INN:Poland Hatalska. Panowie, zróbcie miejsce dla pań! Girls Power w polskiej branży technologicznej rozkręca się na dobre.
Mam z Tobą problem
Dlaczego?
Swoje początki w blogosferze opisujesz tak: „Byłam szefową działu komunikacji w WP. Pracowałam dużo. Przychodziłam do domu o 20-21, robiłam sobie godzinny relaks i siadałam do pisania bloga. Kończyłam o 1-2 w nocy”. W porównaniu z Tobą jestem leniem.
To mój żywioł. Pewnie ze strony wyglądam jak pracoholiczka, ale ja tego tak nie odczuwam. Uwielbiam swoją pracę, więc to dla mnie przyjemność. Konfucjusz rzekł: wybierz pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz w życiu ani dnia.
Zdarza mi się wpadać w tzw. cugi pracy. Żyję na wysokich obrotach. Jechaliśmy ostatnio z mężem samochodem, zatrzymaliśmy się na światłach, zwróciłam uwagę na pieszych. Mówię: „Zobacz, jak ci ludzie powoli idą”. Na co mój mąż: „To nie oni chodzą powoli. To ty biegasz jak szalona”. Nie zamierzam jednak zdejmować nogi z gazu. Teraz pracuję jeszcze więcej, bo właśnie ruszyliśmy z moim instytutem badań nad przyszłością, infuture hatalska foresight institute.
I po co Ci to było?
Był to naturalny i logiczny krok. Przez wiele lat zajmowałam się prognozowaniem trendów i scenariuszami przyszłości. Współpracowałam z markami jako shadow consultant. Zrealizowałam co najmniej kilkadziesiąt dużych projektów. Doszłam jednak do momentu, w którym stwierdziłam, że czas wyjść z cienia.
Będziesz konkurowała z wielką czwórką? Trochę jak z motyką na słońce...
To, czym się zajmuje instytut, ma być uzupełnieniem do tego, co oferuje rynek. Niewiele podmiotów w Polsce ma takie kompetencje.
Prognozowanie trendów kojarzy mi się z wielomiesięczną pracą wielkiego instytutu gdzieś w USA...
Trzon instytutu, razem ze mną, stanowią aktualnie trzy osoby. Ale po pierwsze, wystartowaliśmy dopiero miesiąc temu, a po drugie - to nie oznacza, że nad projektami pracują tylko te trzy osoby. Współpracuję z ekspertami zewnętrznymi, w zależności od potrzeb samego projektu. W ten sposób nad jednym projektem może pracować nawet kilkanaście osób. Korzystam też z zaplecza naukowego polskich uczelni - uruchomiliśmy właśnie projekt, w który zaangażowana jest m.in. trójmiejska ASP.
Gdy każdy nadajnik trąbił o druku 3D, jako jedna z nielicznych studziłaś zapały. Słusznie stwierdziłaś, że nie wejdzie do masowego użytku konsumenckiego...
Przepowiedziałam również zjawisko tzw. livestreamingu, czyli transmisji live wideo przez zwykłych użytkowników. A to były czasy przed Snapchatem i Periscopem. Adaptacja trendów przez konsumentów to proces czasochłonny. Podobnie jest obecnie z VR. Media rozpisują się o zjawisku. Tymczasem sprzedaż HTC Vive czy Oculusów plasuje się na poziomie 0,1 proc. Czyli de facto prawie nikt tego nie kupuje.
Prognozowanie to skomplikowane równania?
Też. Oczywiście opieram się na metodach jakościowych i ilościowych. Niemałe znaczenie ma jednak intuicja. Pewnie jest to wynik doświadczeń i wiedzy, ale często widzę to, czego nie mogą uchwycić inni. Po prostu mam jakieś takie wewnętrzne przekonanie, że suma sygnałów jakichś zmian doprowadzi do tego, a nie innego scenariusza.
Zdarzyło Ci się pomylić?
W 2012 pisałam o social media clutter, o tym, że ludzie będą porzucać Facebooka - nie do końca się to sprawdziło, owszem, młodsi użytkownicy przesiedli się na Snapchata, ale Facebook wciąż trzyma się mocno.
No dobra. Ale skąd pewność, że będzie popyt na Twoje usługi? Wielu skupia się na tu i teraz.
Mamy tyle zleceń, że grafik jest zaplanowany do marca. Przewidywanie trendów to zawsze początek planowania strategicznego. Jeśli firma przygotowuje strategię rozwoju, to musi wiedzieć, co będzie się działo w przyszłości. Prognozowanie trendów technologicznych ma ogromne znaczenie dla przychodów firm. Popatrzmy na branżę ubezpieczeniową. Przecież inteligentne czujniki w domu pomagają zapobiec pożarowi, a dzięki gadżetom monitorującym jakość życia można skroić ofertę idealnie dopasowaną do klienta. Wszystko to rzecz jasna ma bezpośredni wpływ na kondycję finansową ubezpieczycieli.
Czas na komplementy. Jesteś uważana za jedną z najbardziej rozpoznawalnych i wpływowych osób w blogosferze i sferze medialno-reklamowej. Natalio, jak to jest trząść branżą ?
Nie powiedziałabym, że trzęsę branżą. Ale chciałabym tu zwrócić uwagę na inną rzecz. Świat technologii jest zdominowany przez mężczyzn. Podobnie w świecie reklamy – 80 proc. dyrektorów kreatywnych agencji reklamowych na świecie to mężczyźni. Wielokrotnie brałam udział w wydarzeniach branżowych, gdzie byłam jedyną kobietą wśród panelistów.
Może nie jest tak źle, a sytuację wypaczają emocje?
Nie sądzę. Jest wiele badań, które dowodzą, że kobiety są oceniane w sferze zawodowej przez pryzmat płci. Przykład? Eksperyment przeprowadzony w Harvardzie, które polegał na tym, że jedna i ta sama historia została opowiedziana na dwa sposoby. Chodziło o opis sukcesu zawodowego pewnej osoby. W pierwszym przypadku rolę główną w opowiadaniu odegrał mężczyzna, w drugim – kobieta. Uczestnicy eksperymentu mieli wyrazić swój stosunek do bohaterów. W przypadku mężczyzny oddźwięk był pozytywny: wie, czego chce, ambitny, idzie do przodu. Tymczasem kobieta została uznana za socjopatyczną, bezwzględną jednostkę, która idzie po trupach.
Z czego to wynika?
To zjawisko ma umocowanie kulturowe. Funkcjonują szkodliwe stereotypy, wpajane nam od dzieciństwa. Mówiono: technologie i nauki ścisłe to nie zabawki dla dziewczynek. Jest to oczywiście bzdura, przez którą wiele kobiet eliminuje się z tego świata.
Czy nie jesteśmy zatem same sobie winne? W końcu z prawem jest tak, że należy o nie walczyć. Praw nikt nie daje od tak. Albo same je wywalczymy, albo nie dostaniemy ich
Walczę. Dla mnie jest bardzo ważne, by w przygotowywanej każdego roku przeze mnie prognozie technologicznej Trend Book wypowiadały się kobiety. Szukam więc ekspertek i zawsze trafiam na ciekawe rozmówczyni. Tego samego oczekuję od innych. Pamiętam jedną z edycji InfoShare, najważniejszej konferencji technologicznej nad Wisłą, w której brałam udział trzy lata temu. Byłam jedyną kobietą na... 42 prelegentów. Zgłosiłam swoje obserwacje organizatorom - powiedzieli, że nie zrobili tego celowo, zwyczajnie nie zwrócili na tę dysproporcję uwagi. Za nic na świecie nie uwierzę, że nie ma kobiet-ekspertek w branży. Są. Wystarczy wymienić chociażby Kamilę Sidor, Basię Sołtysińską, Basię Stawarz. Po prostu trzeba zadać sobie dodatkowy trud i poszukać.
Bywa jednak, że kobiety same wolą pozostać w cieniu
Często tak mam. Przeprowadzam research, znajduję ekspertkę, zachwycam się jej osiągnięciami, zwracam się z prośbą o komentarz...
I?
I słyszę: „Proszę porozmawiać z moim szefem. On się lepiej zna”. Totalny brak wiary w siebie. Ale to się na szczęście zmienia. Tzw. Girl Power zatacza coraz szersze kręgi. Kobiety zaczynają brać sprawy w swoje ręce. Coraz częściej pojawiają się takie kampanie jak słynna Ban Bossy, zainicjowana przez dyrektorkę ds. operacyjnych Facebook’a Sheryl Sandberg. Wzięły w niej udział m.in. Beyonce czy Condoleezza Rice. Celem jest walka z niesprawiedliwym ocenianiem silnych odnoszących zawodowe sukcesy kobiet. Uwielbiam zdanie, które pod koniec spotu wypowiada Beyonce: „I’m not bossy. I’m the boss”.
To była miła przeciwwaga do kampanii Chanel pt. The One That I Want, która ukazała się w tym samym czasie. W roli głównej piękna jak grzech Gisele Bündchen. Wszystko idzie jej jak z płatka – sprawdza się w macierzyństwie, odnosi sukcesy w świecie modelingu, pływa na desce i ma fantastyczne życie erotyczne. Wszystko oprawione ujęciami jej zgrabnej pupy, kreacji Chanel itd. To był wręcz podręcznikowy przykład stereotypowego ujęcia kobiety w reklamie.
Gdy na łamach INN:Poland piętnujemy zapędy seksistowskie w branży, czytelnicy często nie podzielają naszych obiekcji. Komentują: „kobiet w IT ze świecą szukać, same sobie winne”. Może coś w tym jest. W końcu nie każda miała tyle szczęścia co Ty i nie ma wrodzonych ciągot do nauk ścisłych...
Ale ja też nie urodziłam się z genem matematyka. Zawsze uważałam się za humanistkę. Do dziś pamiętam, jak moja starsza siostra, która ma umysł ścisły, wygrywała olimpiady z matematyki i fizyki, rozwiązywała mi zadania matematyczne przed klasówką. Łącznie 140, każde na oddzielnej kartce. Tłumaczyła mi, a ja i tak wolałam nauczyć się na pamięć. Nic więc dziwnego, że po maturze wybrałam polonistykę.
Jakie tropy więc zaprowadziły Cię do świata technologii?
Odmieniło się na studiach. Na filologii mieliśmy zajęcia z językoznawstwa diachronicznego, w skrócie to gramatyka historyczna, rekonstruujesz pochodzenie wyrazów, analizując procesy językowe, które zachodziły od praindoeuropejszczyzny. Ten przedmiot ma to do siebie, że studenci polonistyki go gorąco nienawidzą. Rekonstrukcja wyrazu to zajęcie, któremu bliżej do nauk ścisłych. Ja natomiast uwielbiałam ten przedmiot. Podeszłam do egzaminu pół roku przed terminem i jako jedyna na roku dostałam z niego piątkę. Pamiętam, że dostałam wtedy od moich koleżanek z roku specjalny dyplom. Wówczas zrozumiałam, że mam analityczny umysł.
A może od początku pomyliłaś się co do kierunku?
Ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, że dobrze wybrałam. Studia humanistyczne niesamowicie poszerzają horyzonty, dają rozmach percepcji. Wyszydzani bieda-politolodzy często daleko zachodzą.
Jaki kierunek wybrałabyś dla swoich dzieci?
To nie ma znaczenia. Najważniejsze, by skończyły jakiekolwiek. Obecnie panuje trend pt. „więcej praktyki, mniej teorii”, „róbmy start-upy, nie ma czasu na studia”. Nie zgadzam się z takim podejściem. Studia wyższe traktuję jako etap kluczowy w procesie dojrzewania osobowości. Jest to pewien projekt i ważne, byś umiał doprowadzić go do końca.
Dzieciaki, blog, instytut, wyjazdy i panele. Co robi człowiek, gdy jest zmęczony? Ja włączam głupi serial i daje swojej głowie prawo do braku refleksji. Co robi Natalia Hatalska?... Idzie obserwować ptaki w ogrodzie. Natalio, z jakiej planety jesteś?
Tak już mam, że ogród pomaga mi się zrelaksować. Im dłużej funkcjonuję w cyfrowym świecie, tym bardziej potrzebuję tego. Gdy jestem bardzo zmęczona, robię 15-minutową przerwę. Wtedy właśnie uciekam do roślin. Ostatnio wyrywałam marchewki.
Czy do ogrodu zabierasz komórkę?
Nie. Przyznaję, że jestem uzależniona od technologii, ale zmuszam się do detoksu. Czytam tradycyjne książki. Nie zabieram komórki także na rodzinne kolacje. Mamy taką zasadę z mężem: ten, kto złamie zakaz, następnego dnia robi śniadanie.
Straszna kara. A dzieci?
Dbam o to, by moje dziewczynki nie wyrosły na cyfrowych niewolników. Moja starsza córka, która ma 5 lat, w towarzystwie Google’a czuje się jak ryba w wodzie. Nie pisze jeszcze dobrze, więc doszła do tego, że jest opcja komend głosowych. Teraz jest na etapie wielbienia baletu. Mówi: „Ok, Google. Poproszę „Jezioro Łabędzie”, ale bez wstępnych napisów”. Komedia.
I co jest złego w tym, że maluchy przesiadują z tabletem? Przecież nie będzie już czasów bez internetu.
Brak dystansu jest niebezpieczny z jednego prostego powodu. W dobie wyszukiwarek przestajemy czuć potrzebę posiadania wiedzy. Przecież wystarczy, że pamiętamy, jakie hasło wprowadzić do Google’a. Tymczasem o wynikach wyszukiwania decyduje jakiś tam algorytm. Na te same hasła dostaniemy więc odmienne wyniki, zależy od poszczególnych historii użytkowników. Oznacza to, że mamy ograniczony dostęp do informacji, a to jest przecież kluczowe dla podejmowania jakichkolwiek decyzji.
Dodajmy trochę patosu na koniec. Jakie jest Twoje motto życiowe?
Nie ma rzeczy niemożliwych. Po prostu nie ma. Zawsze powtarzam to swoim dzieciom. Jeżeli po drugiej stronie jest człowiek, to wszystko da się załatwić.
Rozmawiała Nino Dżikija