Polska w pigułce. Za kulisami targowiska, gdzie paragonów i faktur nie lubią
“W Ptaku” ubiera się pół Polski. To gniazdo wielkich pieniędzy i oporu przeciwko fiskusowi. Jednocześnie to definicja “prawdziwej polskości”, tak modnej ostatnio u polityków. Tu jest skondensowana w kilku dużych halach.
Burza rozpoczęła się od wpisu anonimowego handlarza na blogu „Oszuści Podatkowi i Nieuczciwa Konkurencja”. Mężczyzna podaje, że był pracownikiem jednego ze sklepów, ale po latach w tym biznesie nie wytrzymał i postanowił opisać, co tam się dzieje. Ta publikacja rozpętała w środowisku handlarzy iście dantejskie sceny.
Początek roku, na jednym z największych targowisk w Polsce, C.H. Ptak trwa popłoch. Przed hale targowe zajechały samochody kontroli skarbowej. Część sprzedawców ogarnia amok, w pośpiechu trzaskają drzwiami, zamykają butiki, a pracowników wyrzucają na dwór w samym bluzach. A przynajmniej tak opisuje to twórca bloga
– Jedna z firm, która słynie wśród naszej społeczności ze sprzedaży podrób, m.in. kurtek Moncler czy Gucci tak mocno się us*ała, że walili głupa na stołówce ptakowej, że niby są klientami detalicznymi i przyszli oglądać towar na ptaku. Zapomnieli tylko, że szef i szefowa w całym tym zamieszaniu jest w klapkach, a przecież jest styczeń (pis. oryg. - red.) – tak bloger opisuje początek kontroli KAS.
Odwaga w wygłaszaniu opinii i szczerość w opisywaniu oszustw przysporzyła anonimowemu blogerowi wielu fanów, w rozmowie z Money.pl mężczyzna przyznał jednak, że dostaje równocześnie maile z wyzwiskami i groźbami. Jego blog zniknął z sieci zaledwie kilka godzin po tym, jak zrobiło się o nim głośno. Dawni “koledzy” zaczęli go tropić. Twórca wpisu uciekł w tym czasie za granicę i twierdzi, że nie zamierza wracać. Wygląda jednak na to, że rozpętana przez niego burza, to dopiero preludium do większej historii. Powietrze w pawilonach Ptaka jest dzisiaj tak gęste od emocji, że można by je krajać nożem. Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze.
Zlokalizowane pod Łodzią Centrum Handlowe Ptak to jeden z największych ośrodków handlu ubraniami w Polsce. Pod względem wielkości ustępuje tylko Wólce Kosowskiej. Kilka ogromnych hal, z których składa się targowisko, mieści w środku kilkaset butików z przeszło 2,5 tys. sprzedawców. Rocznie przewijają się przez nie miliony klientów, a kupione przez nich ubrania idą już nawet nie w dziesiątki, co setki ton. Nabywcy to w sporej mierze hurtownicy – spod Ptaka co chwila odjeżdżają samochody wypakowane po brzegi torbami z odzieżą. Gdzie je później znajdziemy? Cóż, zapewne w sklepach na terenie całej Polski.
O fortunach handlarzy od lat krążą legendy. Oficjalnie dorobił się jej jednak tylko właściciel całego kompleksu – Antoni Ptak. Przedsiębiorca systematycznie pnie się w górę na listach najbogatszych Polaków – w 2017 roku “Wprost” umieścił go na 9. miejscu z majątkiem wycenionym na 3 mld złotych. Wdzięczne władze Rzgowa dały mu nawet tytuł „honorowego obywatela gminy”. Jednak nie o Antoniego Ptaka w tej całej historii chodzi, a o handlarzy.
Wielu osobom interesy robione pod Łodzią bardzo się jednak nie podobały. Tajemnicę poliszynela stanowił fakt, że z punktu widzenia skarbówki targowisko mogłoby nie istnieć. Wiele transakcji było dokonywanych pod stołem, bez odprowadzania podatku dochodowego i VAT. Zdaniem blogera, znacznie zaniżane były również rachunki, które zostały oficjalnie wystawione.
Swetry po 70 zł, a na fakturze - 7, spodnie po 89 zł za 9 zł i kurtki za 190 zł po 39 zł. – Faktura przecież jest! – opisywał. Dodawał też, że część towaru mogła nie pochodzić z importu, lecz rzekomo z przemytu.To jednak tylko anonimowe domysły.
Dostało się również konkretnym osobom, choć ich personalia znają tylko stali bywalcy targowiska. Jedną z opisywanych postaci jest “pani Agata”. – Problem polega na tym, że podobnie jak inni, ona wystawia jedną fakturę na 500 transakcji, a do tego bezczelnie rżnie wzory z polskich i zagranicznych projektantów krzycząc na boksie: „A to Kupisz! A to Versace! A to jest model Balmaina!” Serio nic nie da się z takimi ludźmi zrobić? – pyta.
Takie interesy podobały się jednak tylko handlarzom i ich klientom. – Gdzie jest Policja Skarbowa? – wołali internauci. Na próżno. Aż do teraz.
Zarząd targowiska odpiera zarzuty i dystansuje się od sytuacji. Skoro bloger jest anonimowy, nie powinniśmy mu wierzyć na słowo – to dotychczasowa linia obrony ujawniona przez Ninę Ryszkę, członka rady nadzorczej Ptak S.A w rozmowie z Money.pl. – Nie wiemy, na ile jest poczytalna, ani jaki jest jej stan psychiczny i czy rzeczywiście była pracownikiem u jednego ze sprzedawców Centrum Handlowego Ptak – tłumaczyła, dodając, że do ferowania wyroków służą organy, która mają do tego kompetencje.
I zrobiły to. – Stwierdzono 4 przypadki wprowadzania do obrotu wyrobów oznaczonych podrobionymi znakami towarowymi, zatrzymano blisko 3 tys. sztuk odzieży i galanterii i wszczęto wobec sprawców postępowania karne – poinformował KAS. A kontrola przecież wciąż trwa.
O tym, że na „Ptaku” zaszły duże zmiany, widać już na wjeździe na parking. Odblaskowe kurtki kontrolerów Krajowej Administracji Skarbowej rzucają się w oczy z odległości kilkudziesięciu metrów. Czy to celowa zagrywka? Jeżeli skarbówka chciała w ten sposób symbolicznie zawłaszczyć to miejsce, to z pewnością jej się udało. Tak samo jak stworzenie pewnego psychologicznego nacisku. Nawet nie mając nic na sumieniu, człowiek czuje się nieco nieswojo, przejeżdżając tuż obok czujnie obserwujących otoczenie funkcjonariuszy.
Na ich kurtkach znajdziemy napis „Służba Celna”. Dlaczego tak? Niemal rok temu służby zostały skonsolidowane, służba celna, administracja podatkowa i kontrola skarbowa zostały przekształcone w Krajową Administrację Publiczną. Pracowników „Ptaka” mundury miały jednak początkowo zmylić. Czy to celowa zagrywka KAS? Do tego nikt się nie przyzna, samo działanie było jednak jak najbardziej legalne. – Składniki umundurowania, oznaczenia stopni służbowych oraz znaki identyfikacji osobistej funkcjonariuszy celnych zachowują ważność przez okres 3 lat od dnia wejścia w życie ustawy – podkreśla w rozmowie z INN:Poland Agnieszka Majchrzak z biura prasowego KAS.
Nerwowa atmosfera udziela się jednak na dobre dopiero na samym targowisku – choć żeby to dostrzec, trzeba przez dłuższy czas kręcić się między alejkami. Na pierwszy rzut oka to zwyczajny dzień handlowy. Nieliczni klienci przemieszczają się od butiku do butiku („to jeszcze zima, spokojnie, na wiosnę będą tłumy” – tłumaczy mi potem jeden z handlarzy), część z nich je wczesny obiad w pobliskiej restauracji. Znudzeni sprzedawcy zbijają się w tym czasie w grupki i dyskutują bez przesadnych emocji. Sielanka? Niekoniecznie.
– Umowa o pracę na 1/4 etatu, niepłatne urlopy i tylko wtedy kiedy szef wyznaczy grafik, sprzedaż na fakturę to ostateczność, a nawet gdy klient mocno się upiera, to zmienić ceny na niższe i mówić, że my nie mamy takich “stanów” – tłucze mi się w tyle głowy fragment wspomnianego wcześniej bloga.
Do kiepskich warunków pracy sprzedawcy zdążyli już przywyknąć. Wiedzą, że teraz kroi się coś dużo grubszego. Spokój jest tylko pozorny. Gdy podchodzę bliżej, rozmowy zaczynają cichnąć, a gdy powolnym krokiem zrównuje się z handlarzami, głosy milkną zupełnie. Zaczynam czuć lekką tremę. Starsza kobieta stojąca pośrodku alejki łypie na mnie złowrogo, jakby szukała w zakamarkach mojego płaszcza ukrytej legitymacji albo mikrofonu.
Gęstą od emocji przestrzeń korytarzy przecina nagle wysoki mężczyzna o czerwonej od nadciśnienia twarzy, który wesoło podśpiewuje: „Erdogan broni, Erdogan radzi, Erdogan nigdy was nie zdradzi”. Parafraza kultowego tekstu z “Seksmisji” tylko pozornie jest tutaj „od czapy”. W rzeczywistości idealnie oddaje jednak nastroje panujące na Ptaku. Recep Tayyip Erdoğan jest prezydentem Turcji od 2014 roku. W swojej retoryce uwielbia odnosić się do „woli ludu”, a jeszcze w czasach, gdy był premierem, skargi obywateli na podniesienie podatku od konsumpcji luksusowych towarów zbył tekstem: „Zamiast jeździć porsche, weź fiata i po problemie”. Jedno ze sztandarowych haseł PiS-u dotyczy uszczelniania VAT, stąd kojarzy się tutejszym handlarzom sposób działania tureckiego przywódcy. Na parkingu przed centrum porsche co prawda nie zobaczymy, marek premium jest jednak pod dostatkiem.
Przechadzam się, wszyscy podenerwowani, nieufni. Wychodzę na papierosa, licząc, że rozwiąże to jakiś język. Obok pojawia się kilku mężczyzn. Szybko orientuję się, że dyskusja dotyczy bieżących wydarzeń i działań KAS na targowisku. – Słyszałem już jakieś plotki o grzebaniu w śmietnikach, latających dronach. To jakieś szaleństwo, nie dajmy się zwariować – uspokaja swoich współtowarzyszy jeden z nich, choć sam mówi szybko i z wyraźnym uniesieniem. Po chwili nastroje robią się jednak ponure.
– Byłem ostatnio w centrum handlowym. Wziąłem do ręki żółtą bluzkę, patrzę na cenę...przecież oni nas za chwilę pozamiatają – skarży się jeden z palaczy.
Sprzedawcy wyrzucają pety, a ja odruchowo zerkam w kierunku wyjazdu. KAS przeszukuje właśnie wypchany ubraniami bagażnik. Padają pytania o ceny odzieży i paragony, które mogą poświadczyć jej zakup.
Gdy kobieta w końcu odjeżdża, podchodzę bliżej i przedstawiam się. Celnicy nie chcą jednak rozmawiać, odsyłają do rzecznika prasowego. Zastanawia mnie po co to wszystko? Jakie konsekwencje mogą zostać wyciągnięte wobec osoby, która dowód zakupu, jak tysiące klientów galerii handlowych, wyrzuciła machinalnie od śmietnika? Żadne! Ale może chodzi o coś zupełnie innego. – Jak nie znajdą faktury/paragonu, mandat i wjazd do sprzedawcy – pisał na ten temat bloger. Żaden ze sprzedawców, których o to pytałem nie przyznał się jednak do wiedzy o takim scenariuszu.
O podstawę prawną pytam się biura prasowego. – Na podstawie art. 69 Ustawy o KAS po zatrzymaniu środka przewozowego funkcjonariusz może m.in. kontrolować dokumenty i dane dotyczące środka przewozowego oraz osoby kierującej jak i innych osób korzystających ze środka przewozowego – odpowiada Agnieszka Majchrzak.
Od pracowników KAS-u na miejscu dowiaduję się, że na terenie Ptaka działa punkt informacyjny Krajowej Administracji Skarbowej. – Hala A-bis, ale dzisiaj pan nie wejdzie. Jest czynna tylko we wtorki – słyszę na odchodne. Punkt informacyjny został stworzony ze względu na prośby... samych handlarzy. Okazuje się, że ci nie są obeznani w absolutnych podstawach prowadzenia swojej działalności, dotyczących np. sposobu dokumentowania dostaw.
Wyraźne problemy z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości ma również na oko 60-letni pan, który okupuje niewielki butik w jednej z dalszych hal. – Dostaniemy tutaj paragon? – pytam już na wstępie. – Oczywiście, nie ma najmniejszego problemu – deklaruje. Chwilę później okazuje się jednak, że sprawia mu to nie lada trudności.
Kolega bierze jedną koszulę za 79,99. Mężczyzna, zgodnie z obietnicą, wyciąga niewielka kasę fiskalną i zaczyna wpisywać kwotę. – Jej, co tu się porobiło? Wyskoczyło mi 11 sztuk – zmartwił się. No, to już rzeczywiście lekki kłopot. 800 zł za jedną koszulę nie nikt z nas nie zamierzał przeznaczyć.
Sprzedawca szybko sięga po telefon. – Jak to skasować? – rzuca niecierpliwym tonem do osoby po drugiej stronie słuchawki. Rozmowa przeciąga się, po 5 minutach mam wrażenie, że nie uda się dopiąć tej transakcji. W końcu na twarzy handlarza pojawia się szeroki uśmiech. – Proszę bardzo – podaje z satysfakcją świstek papieru.
– Często ma pan takich upierdliwych klientów? – dopytuję. – Czasami zdarzają się prośby o paragon – odpowiada zakłopotany.
Mniej skrupułów ma kolejny sprzedawca. Od razu oznajmia, że paragon to strata czasu, bo urzędnicy KAS sprawdzają głównie busy i wypchane osobówki. – Do jednej siateczki nikt nie będzie zaglądał – puszcza oko. Jak widać nerwowy nastrój nie udzielił się jeszcze wszystkim sprzedającym. A czego tam szukają? – Podróbek. Kilka razy mnie już zatrzymywali. Ale ja mam wszystko udokumentowane – chwali się.
Po chwili, sprowokowany dalszymi uwagami na temat kontroli, zaczyna jednak całą litanię żali. – Nasza władza szuka pieniążków, gdzie tylko może. Wie pan, ktoś na te 500+ musi łożyć. Lepiej wzięliby się za te galerie handlowe, to by mi się bardziej podobało. A tak? Atakują drobnych przedsiębiorców, przecież niektórzy mają tu tylko jeden mały butik – żali się.
Sprzedawca martwił się również odstraszającym efektem kontrolerów. – Już kilka osób mi mówiło, że mieli ochotę do nas przyjechać, ale jak zobaczyli KAS, to im się odechciało – narzeka.
Wychodzę z butiku, przez chwilę zastanawiam się jeszcze, czy obsługujący mnie mężczyzna nie boi się, że go wsypię. Tu znów z pomocą przychodzi jednak wspominany blog. – W razie wpadki i zaliczenia kontroli skarbowej – niewystawienie dokumentu VAT czy paragonu skutkuje mandatem 5 tys. PLN. Taka kwota zwraca się w mniej więcej 10-20 minut. Dlatego nie opłaca się ‚cały dzień’ wystawiać faktur bo ‚w razie czego’ jedna czy dwie transakcje pójdą na mandat, a przecież trzysta pozostałych to czysty pieniądz – wyjaśnia autor.
Wspomniany handlarz nie jest oczywiście jedynym, który pomstuje na trwającą kontrolę. – W Polsce uczciwy przedsiębiorca, to taki, który zdycha w kredytach, ledwo wyrabia na ZUSy i podatki, a żeby przespać noc, musi się nałykać prochów. A wy myślicie, że jak się skasuje Januszy ciułających na lewo, to nagle wszystkim się zdrowa i równa konkurencja przysłuży – to jeden z komentarzy umieszczonych na wykopie pod blogowym wpisem.
Zresztą, lektura komentarzy pozostawionych pod blogiem przez głównych zainteresowanych, to materiał na książkę socjologiczną. Od wpisów zachowawczych (“usuń to na Boga”), przez narzekanie, na groźbach kończąc. To festiwal “prawdziwej polskości” zamknięty w krótkich zdaniach. Autorowi zarzucali zazdrość, że ktoś ma dwa domy i auta, on nie, że “swoim szkodzi”, że ludzie całe życie ciężko pracują, żeby mieć za co żyć, a teraz jakieś podatki państwo im zabiera, że zostawcie polskich przedsiębiorców, bo zagraniczni nie płacą podatków. Wszystko z grubą posypką przekleństw i gróźb.
Podobne obserwacje ma twórca bloga. Opisując mentalność właścicieli butików, mężczyzna nie bawi się w dyplomację. – Musisz być cwaniakiem bo inaczej nie przetrwasz tu miesiąca, a państwo i podatki to największy wróg. Naturalnie każdy lubi sobie popie*dolić w przerwie jak to chu*owo żyje się w kraju z beznadziejną służbą zdrowia, dziurawymi drogami i słabymi szkołami, ale winę w tym upatrują w polityce, zagranicy, unii i migracji tybetańskich bobrów – puentuje.
Jak długo KAS ma zamiar pozostać na targowisku? Odpowiedź jest tu nieco enigmatyczna. – Działania kontrolne łódzkiej KAS mają charakter długofalowy i będą cyklicznie powtarzane – tłumaczy Majchrzak. Strategia sprzedawców opierająca się na grze w ciuciubabkę z kontrolerami może więc okazać się za chwilę niewystarczająca. I przy akompaniamencie litanii o dojeżdżaniu polskiego przedsiębiorcy przez zbójeckie państwo – będą musieli zacząć płacić podatki. Jak cała reszta przedsiębiorców działających na terenie Polski.
Autor tekstu: Adam Sieńko
Autor zdjęć i wideo: Mateusz Trusewicz