Bieda piszczy, sukcesów jak na lekarstwo
Cała prawda o polskich start-upach
Wsparcie państwa kwitnie, młode firmy zasilane milionami z kasy UE twierdzą, że radzą sobie dobrze, no najwyżej jakieś drobiazgi kuleją, ale wystarczy trochę więcej pomocy i będzie jeszcze lepiej. Tylko dlaczego na globalnym rynku najlepiej radzą sobie ci, którzy czym prędzej z Polski uciekli?
W 2006 roku podczas publicznej debaty dwóch inwestorów założyło się o butelkę kalifornijskiego wina, że w Polsce w ciągu roku, powstanie biznes technologiczny o globalnym zasięgu, na miarę Skype’a. Tak powstał mit założycielski, święty Graal naszego rynku. Ten, który twierdził, że rzeczony biznes nie powstanie, dawno wypił swoje wino. I nie zmienia tego fakt, że CD Projekt, firma, która wypuściła na rynek „Wiedźmina”, jest dziś warta ponad miliard dolarów, dzięki czemu trafiła do prestiżowego grona „jednorożców”. Jest ich na świecie nie więcej niż 250.
Globalny sukces odniosło niewiele polskich start-upów. Oprócz CD Projektu można do nich zaliczyć na przykład Estimote, która rozwija technologię beaconów. Firma w serii A uzyskała prawie 11 mln dol. finansowania. Świetnie rozwija się Audioteka, wyceniana na 75 mln zł, działająca w kilkudziesięciu krajach i wielu wersjach językowych. 15 mln w Brainly.com zainwestował południowoafrykański Naspers. Nieźle radzi sobie olsztyński Zortrax, produkujący drukarki 3D Zortrax. W firmę zainwestował Dariusz Miłek z CCC (44 mln zł).
Według danych Fundacji Startup Poland, w Polsce działa ok. 2700 start-upów. Rok temu było ich 2400, ale wzrostu nie należy upatrywać w przedsiębiorczość Polaków, lecz w skuteczniejszych metodach liczenia firm. Badacze są zdania, że obecna liczba jest mocno zbliżona do rzeczywistości i w najbliższej przyszłości nie należy się spodziewać jej wzrostu.
Średni wiek naszych start-upów nie przekracza dwóch lat. Młodsze firmy z tego segmentu mają w Europie jedynie Rumuni (1,3 roku) i Włosi (1,7 roku). Sami przedsiębiorcy również są stosunkowo młodzi, przeważają w nich 20- i 30-latkowie, wykształceni i z ambicjami podnoszenia swoich kwalifikacji. W 26 proc. start-upów wśród założycieli znajduje się kobieta a w 13 proc. – osoba ze stopniem naukowym (przynajmniej doktor). Jeśli chodzi o płeć – wydaje się, że ¼ to mało, ale weźmy pod uwagę, że – jak twierdzi Magdalena A. Olczak, założycielka Female Founders Poland – w zarządach i radach nadzorczych spółek z rynku głównego GPW kobiety stanowią 14 proc. Zaś w setce największych globalnie działających funduszy venture capital – jedynie 7 proc.
Polskie start-upy to na ogół mikroprzedsiębiorstwa – czyli zatrudniają mniej, niż 10 osób. 80 proc. z nich w ostatnim półroczu zwiększyło zatrudnienie. Jednak połowa firm w ogóle nie zatrudnia na podstawie umowy o pracę.
Z trzech źródeł – własnych pieniędzy, wsparcia państwa oraz prywatnych inwestorów. Połowa polskich start-upów działa wyłącznie w oparciu o własne fundusze. Są to zarówno oszczędności, jak i środki wypracowane w trakcie działalności. Druga połowa sięga po pieniądze z UE (24 proc.), fundusze VC (22 proc.) a także z portfeli aniołów biznesu (17 proc.), czyli de facto prywatnych inwestorów.
Najłatwiej pozyskać fundusze ze środków unijnych. Co ciekawe – można to zrobić na dwa sposoby. Jeden to bezpośrednie wsparcie w jednym bądź kilku programach. Ale pieniądze dostają też fundusze VC, inwestujące bezpośrednio wybrane projekty. Muszą oczywiście dołożyć część pieniędzy z własnego (czyli grupy inwestorów) portfela, ale ponoszą na ogół tylko połowę ryzyka. Ciągle jest to więc wsparcie publiczne. Dlaczego są to łatwe pieniądze? Bo fundusze po prostu muszą je wydać. W Polsce działa na przykład Krajowy Fundusz Kapitałowy, zasilany pieniędzmi z budżetu, środków europejskich i tzw. środkami szwajcarskimi. Inwestuje w kilkanaście funduszy VC, które bezpośrednio dokonują inwestycji. W jednym z ogłoszonych właśnie konkursów pula wsparcia wynosi 55 mln zł. W latach 2007 - 2013 polskie firmy dostały z Unii fundusze o wartości 68 mld euro. Nie wystarczyło to jednak do stworzenia “polskiego Skype’a”.
Może to paradoks, ale mimo olbrzymich środków wtłaczanych na nasz rynek, pieniądze są ciągle największym pragnieniem polskich start-upów. Potrzebuje ich 63 proc. firm. Trzy czwarte ma w planach pozyskanie kapitału ze źródeł zewnętrznych.
W porównaniu do innych krajów stosunkowo słaba jest u nas rola inwestorów całkowicie prywatnych, czyli aniołów biznesu. Jesteśmy wręcz w europejskim ogonie jeśli chodzi o liczbę finansowanych w ten sposób inwestycji – wynika z danych EBAN (European Business Angel Network). W Wielkiej Brytanii rocznie jest ich ok. 570, w Finlandii – 430, we Francji – 290, w Hiszpanii – 230. Zaś w Polsce niewiele ponad 30. Trzeba jednak zauważyć, że wielu z aniołów biznesu działa w sposób trudny do wychwycenia – nieco nieformalny.
Nie chodzi oczywiście o działanie w szarej strefie, ale o biznesową dyskrecję. Polacy często nie lubią chwalić się pieniędzmi i inwestycjami, w dużej mierze jest to kwestia kulturowa. Polscy aniołowie biznesu inwestują może rzadko, ale jak już to z rozmachem. Średnia suma inwestycji wynosi ok. 375 000 euro (ok. 1,5 mln zł). Większymi kwotami dysponują jedynie start-upy w Rosji, Austrii i Szwajcarii.
Trzeba zauważyć, że niewielka liczba transakcji z udziałem aniołów biznesu może spowalniać spółki na wczesnym etapie rozwoju. Inwestowanie typu seed jest bowiem naturalną rolą aniołów. Potem ich rolę przejmują fundusze venture capital – anioł biznesu sprzedaje z zyskiem swoje udziały i może inwestować w inne przedsięwzięcia.
Statystyka jest nieubłagana. 90 proc. start-upów padnie i tak jest na całym świecie. 8 proc. przekształci się w normalnie działające firmy. Jedynie 2 proc. ma szanse na światowy sukces. I widać to już dziś, bo z raportu Deloitte wynika, że w 2015 roku aż 64 proc. ankietowanych start-upów z nich nie przekroczyło pułapu 100 tys. zł przychodów. To mniej, niż 8 300 zł miesięcznie. Ok. 13 proc. nie wykazało żadnych przychodów.
Z drugiej strony 1/3 badanych start-upów twierdzi, że w ciągu ostatnich trzech lat ich sprzedaż wzrosła o co najmniej 20 proc. Te start-upy, które mają już regularne przychody, radzą sobie nieźle - co czwarty z nich w ciągu ostatniego pół roku przed badaniem podwoił sprzedaż.
Fundusze venture capital w Polsce mają małe przełożenie na rynek, szczególnie w porównaniu do innych krajów. Dość powiedzieć, że w Polsce ich budżet wynosi ok. 0,005 proc. PKB. W Niemczech jest to 0,02 proc., mediana dla badanych krajów była 5-krotnie wyższa. Kraje uznane za start-upowe raje - USA i Izrael – przebijają nas odpowiednio ponad 50- i 70-krotnie. I nie mówimy o kwotach bezwzględnych, lecz o odsetku PKB. Niestety pod względem średniej wartości inwestycji Polska jest pod koniec tabeli. Prawda jest brutalna w zasadzie dla każdego kraju z Europy Środkowo-Wschodniej. Na całym kontynencie działa ponad 800 funduszy, 80 proc. zarządza środkami niższymi niż 100 mln euro. Jednocześnie za połowę aktywności w tym segmencie odpowiadają fundusze z Londynu, Sztokholmu, Berlina, Paryża i Moskwa.
Według Deloitte największą bolączką polskich młodych firm jest finansowanie. Analitycy wskazują na przyczynę dość banalną, ale jednocześnie bolesną. Po prostu w całej naszej gospodarce jest niski poziom oszczędności. Firmy, które byłyby skłonne do inwestycji w nowe przedsięwzięcia, nie mają na to wolnych środków. Liczba aniołów biznesu i funduszy VC jest relatywnie niewielka, dodatkowo zaś ci pierwsi nie dostają zachęt fiskalnych od państwa.
– Na rynku finansowania mamy “pauzę’. Fundusze KFK rozdysponowały swoje alokacje, a nowe inicjatywy ruszają dopiero w przyszłym roku. Na wczesnym etapie podnoszenie rundy finansowania w Stanach, czy nawet Londynie dla większości firm jest nierealne, więc lokalna scena VC early stage jest kluczowa. Ciągle jest na niej mało pieniędzy i prawdziwego podejścia early stage (inwestowania przed produktem)– mówi INN:Poland Marcin Grodzicki, znany przedsiębiorca z branży. Rozwinął już kilka firm technologicznych.
Drugi problem to niska jakość regulacji prawnych w polskim ekosystemie. Chodzi o podatki, trudności we wprowadzaniu działalności gospodarczej i biurokrację. Do tego dochodzą wysokie koszty pracy, niska produktywność Polaków oraz niezbyt efektywne wykorzystanie środków na badania i rozwój.
Czynnikiem, na który zwracają uwagę analitycy Deloitte jest kapitał społeczny. Pod tym pojęciem kryje się niski poziom zaufania, braku umiejętności współdziałania, awersja do ryzyka i negatywne nastawienie do porażki. Jako społeczeństwo jesteśmy po prostu dość zamknięci, mało zaangażowani w życie społeczne.
Co będzie po roku 2020, kiedy skończy się ostatnia runda finansowania z Unii? Czy fundusze fundusze VC ciągle będą chętne do inwestowania?
– Spalą mnie za to na stosie hejtu, ale 500+ kosztowało w tym roku pewnie więcej niż wszystkie inwestycje w branżę VC od lat 90. Skąd takie porównanie? Bo 500+ w założeniu ma dać efekt przyrostu naturalnego, a nawet w prognozach rządu efektywność tej inwestycji jest kwestionowana. W branżę technologiczną w Polsce zainwestowano na razie mikroskopijne kwoty, które moim zdaniem zasypują dziurę kapitału intelektualnego zrobioną przez komunizm. Czy wydaje się, że to są pieniądze stracone? Jeśli weźmiemy stan “na dziś” to tak, ale za 20 lat okaże się, że bez tych pierwszych działań nie byłoby mowy o przyszłych sukcesach – dodaje Grodzicki.
Fakty są takie, że polska przedsiębiorczość opiera się na środkach z UE i budżetu. Ale mimo, że w start-upy wpompowano już setki milionów, jeśli nie dziesiątki miliardów, to prawdziwych sukcesów ciągle nie ma. Fundusze, które też w znacznej mierze opierają się na wsparciu publicznym, muszą coś przecież zarobić. Inwestują raczej w firmy, które zagwarantują im jakiś zysk a nie podbiją świat.